Przeszłość – Szkoła przetrwania – Zasoby

Długi weekend, Mazury, spokój, cisza, dużo czasu na relaks i wyciszenie…
Po przejażdżce rowerowej z córką, postanowiłyśmy posiedzieć w słońcu, na pomoście.
Machając nogami nad wodą oglądałyśmy przepływające rybki. W międzyczasie, na pomoście pojawił się mężczyzna z dwoma synami…
Nagle plusk!
Pytam córki, czy to taka wielka ryba, bo nie zauważyłam. W odpowiedzi usłyszałam:

Upsssss…
To telefon. Wysunął się jej z kieszeni i w sekundę wylądował na dnie rzeki.
Niewiele myśląc krzyknęłam do mężczyzny opisując co się stało i że zamierzam wskoczyć. Pytanie tylko czy pomoże mi wyjść, bo pomost zdecydowanie za wysoki i wiem, że sama nie dam rady.
W 3 sekundy w majtkach i koszulce zanurkowałam w lodowatej rzece.
Pierwsze nurkowanie bez skutku, mój skok zbyt mocno zmącił dno i nic nie mogłam zobaczyć. Córka poradziła, żeby wyciszyć fale i pokazała dokładnie, gdzie widzi telefon.
Kolejne nurkowanie – JEST!!!
Mężczyzna wraz z córką, po kilku próbach wyciągnęli mnie z wody.
Opatulona w koc schłam w promieniach słońca, córka pobiegła po ręczniki, a mężczyzna z dziećmi postanowił zostać do czasu, aż będzie pewien, że wszystko ze mną ok.
Dużo emocji, dużo ekscytacji, dużo wody 😉
Ale, ten post nie o tym…
Podczas, gdy czekałam, aż córka przyniesie ręczniki, mężczyzna wyrażał swój „podziw” dla mojego wyczynu. Mówił, że on nigdy by się nie zdecydował wskoczyć do zimnej wody, bo nie znosi zimna itp., itd.
Wracając w ręcznikach do pokoju w mojej głowie aż wrzało.
Próbowałam, klatka po klatce odtworzyć, co się tak naprawdę stało.
Czy telefon był tego wart? Czy smutek córki byłby, aż tak duży, że nie poradziłaby sobie z nim?
Przecież mogłam na nią nawrzeszczeć, że jest nieodpowiedzialna i trzyma w niezamkniętej kieszeni telefon nad rzeką i jeszcze się wychyla!
Mogłam sarkastycznie powiedzieć „masz za swoje”! Mogłam…


NIE, NIE MOGŁAM


Te reakcje nie były moje. Nie znałam ich.
Te pytania nie miały znaczenia. Ale to jedno, tak „Dlaczego to zrobiłam?”
Kiedy sięgnę pamięcią wstecz, ZAWSZE w bardzo trudnej sytuacji, gdy inni stali sparaliżowani, ja działałam.
Moje radary w głowie nastawione były w 200% na działanie – skanowanie otoczenia, warunków – rozwiązanie. Ono zawsze pojawiało się w ułamku sekundy.
Przejmowałam dowodzenie, wyznaczałam zadania, ustalałam zasady.
Czy to moja natura? Czy z tym przyszłam na świat?
NIE
To moja NABYTA umiejętność przetrwania w warunkach, w jakich przyszło mi żyć w dzieciństwie.
W warunkach, gdzie nie ma czasu do stracenia, bo każda sekunda zwłoki to jeszcze większe zagrożenie, strach.
Trzeba działać, bez względu na warunki…
Gdy wróciłyśmy do pokoju, wzięłam gorący prysznic, ciało nabierało 36,6, woda płynęła spokojnie, a wraz z nią łzy.
Łzy mówiące, że już tak dłużej nie chcę. Że chcę przestać wierzyć, że życie to poligon, na którym są oprawcy i ofiary. Że każdy chce mnie wykorzystać, skrzywdzić.
Że o wszystko trzeba walczyć, a i tak na końcu jest strata i smutek.
TAK
Chcę przestać tak myśleć, potrzebować, czuć.
Chcę przestać przyciągać takich ludzi i takie sytuacje, które potwierdzą mi, że to, w co uwierzył mój umysł jest prawdą.
Wiem, że mogę to zmienić i próbuję to robić każdego dnia.
Wiem i widzę, że inni żyją inaczej, lepiej, lżej, spokojniej.
Ja też tak chcę.
Dlatego wciąż wierzę.
Wierzę, że to wszystko, w co zostałam „zaopatrzona” zamieni się w końcu w mój zasób. Zasób, który będzie mnie wspierał w dalszej drodze.
Wierzę, że podczas kolejnego „spokojnego” wyjazdu, moja podświadomość, nie będzie szalała z nadmiaru relaksu i nie przyciągnie podobnej sytuacji i takiego poziomu adrenaliny, bez którego jeszcze dzisiaj nie umiem żyć…


WIERZĘ